Wenezuela - wybor miejsca byl czesciowo podyktowany moim nowym hobby (kitesurfing), a czesciowo promocja biletow lotniczych. I tak 14 wrzesnia wyladowalam z Caracas. Tym razem sklad byl 2-osobowy – ja i Ada.
Pierwsze wrazenia byly jak najbardziej pozytywne. Ten kto twierdzi, ze podrozowanie w Ameryce Poludniowej jest trudne zdecydowanie powinien tego sprobowac. Jeszcze dobrze nie rozejrzalysmy sie na lotnisku, a juz zostalysmy zaprowadzone do autobusu jadacego do centrum w okolice dworca autobusowego (czyli tak jak chcialysmy, zeby nie bylo…). Co prawda potem „konduktor” w autobusie zwanym por puesto probowal nas naciagnac na cene drozsza niz standardowa przy zakupie biletow, ale na to nie pozwolili inni podrozni, ktorzy nakrzyczeli na goscia probujacego nas skasowac i powiedzieli ile powinnysmy naprawde zaplacic. Potem stworzyli dorazny kantor, zeby wymienic nam kase po dobrym kursie (w Wenezueli funkcjonuje podwojny kurs boliwara – oficjalny wynosi 2,14 boliwara za 1 USD, a czarnorynkowy wahal się wowczas pomiedzy 4 a 7; przy czym wymiana czarnorynkowa jest nielegalna i mozna za to trafic do wiezienia, ale jak ma sie przed oczami roznice w kursach i odlegla wizje wiezienia…), a na koniec zawiezli nas taksowka na dworzec zaopatrzywszy w wizytowke z namiarami na siebie w razie problemow. I to wszystko po angielsku.
Jako ze nasluchalysmy sie sporo zlego o Caracas, to nie wypuszczalysmy sie na zwiedzanie miasta (zwlaszcza, ze zblizal sie wieczor), tylko grzecznie poczekalysmy na nasz autobus na dworcu.