Z Cobanaconde wyruszyliśmy już w drogę do Boliwii – przez Arequipę i Puno do granicy, gdzie dojechaliśmy o 5 rano, przy czym granicę otwierali o 7. Te dwie godziny wykorzystałyśmy na dosypianie w autobusie, który na szczęście chwilowo nigdzie się nie wybierał.
Na granicy krążyłyśmy między kolejnymi punktami kontroli (tu papierek, tam pieczątka, tu podpis), aż w końcu dopadli nas policjanci od narkotyków, którzy postanowili nas zrewidować. Początkowy stres przeszedł w rozbawienie, kiedy okazało się, że największe zainteresowanie panów policjantów budziły nasze telefony komórkowe. Jeden pan się strasznie ucieszył, bo miał identyczny telefon jak ja, tylko innej marki…